Dlaczego podnoszenie się do pionu jest takie trudne ?

Miały być scenki i kto wie może jeszcze do końca wakacji się pojawią. Póki co dzieje się coś przez co nie bardzo mam nastój na romanse, nawet fikcyjne.
Wiele się wydarzyło, ale to nie blog prywatny, nie pamiętnik i nie chce tu pisać o sobie, więc trochę poowijam w bawełnę. Z reszta z tego co zauważyłam wiele osób jeśli nie każdy ma ten problem.
Przychodzi taki dzień kiedy patrzy się wstecz i dochodzi do wniosku, że to ten moment w którym powinno się już do czegoś dojść. Patrzy się czasem na telewizje i te hordy młodych geniuszów i uzdolnionych dzieci i zastanawia się dlaczego w porównaniu z nimi jest się takim cieniasem.
Że dzieci znajomych rodziców już do czegoś doszły, a nami nie ma się kto pochwalić, no bo i jak ?
I leży się tak zdołowany... Dzień mija za dniem i myślisz że do niczego nie dojdziesz i fakt faktem nie dochodzisz.
Czasem przeczytasz jaką książkę jak poradnik jak być szczęśliwym, albo Posłaniec -Markusa Zusaka (naprawdę polecam; to jest genialne po prostu; historia od zera do bohatera, bez żadnych supermocy). Masz motywację i wiesz co robić, a czego nie... ale słabo z wprowadzaniem planu w życie. Nie da się wszystkich mądrych rad wcielić w życie tak od razu.

Bądź sobą - a kim jestem?
Daj z siebie wszystko! - a co ja jestem, robot ?
Realizuj swoje marzenia? - które?
Pracuj - gdzie?
Każdy dzień niesie nowe szanse, wykorzystaj je - ciekawe jakie...
Żyj tak by niczego nie żałować - czy da się tak naprawdę NIC nie żałować?

Ludzie kręcą się w kółko w poszukiwaniu złotego środka. A kiedy są przekonani, że go znaleźli mówią innym "Nie słuchaj innych posłuchaj mnie, żeby być szczęśliwym musisz robić to."
Problem w tym że nasze szczęście zawsze będzie uzależnione od innych. Oczywiście możemy wyjechać gdzieś daleko, ale problemem nie jest miejsce w którym się jest, tylko my sami.

I to wrażenie, że szczęśliwy człowiek jest tylko wtedy kiedy odetnie się od tego co uważa za życie. Używki, praca, hobbi, podróże. Wszystko służy temu jednemu by nie siedzieć w miejscu.

Szczęście będzie uzależnione od szczęścia innych. Jak iść przed siebie do "szczęścia" kiedy zostawia się za sobą smutnych ludzi? Jak im pomóc?

Najpierw należny pomóc sobie a potem innym. Trudne kiedy by pomóc sobie trzeba znaleźć szczęście... Znów wracamy do złotego środka.


Wkurzająca jest pewna rzecz - ciągły wyścig. O to kto pracuje lepie, zariba więcej, ma większe sukcesy, jest szczęśliwszy, kto śpiewa ładniej i ubiera lepiej itp. itd.
I niby mówi się by nie porównywać się i by iść własną ścieżką. Chodzi oczywiście o to by kierować się tym co jest dla kogoś ważne, bo trudno by nie mieć gdzieś tam jakiś wzorów. By robić wszystko we własnym rytmie. Jak tu działać we własnym rytmie kiedy jest się zalewanym okazjami, które są tylko teraz ?

Jeśli w życiu nie dokonało się niczego dobrego pociesza to czego się nie zrobiło... Z czasem tych pocieszaczy jest zapewne mniej...

Szczególnie gdy ludzie na każdym kroku będą przypominać, że jeszcze nie zrobiłeś tego co powinieneś, albo nie tak jak powinieneś, nie w tym czasie nie wystarczająco. No i na swój sposób mają rację. W końcu chodzi o to by iść do przodu, a ty stoisz jeśli się nie cofasz...

Kiedy to wszystko kotłuje się w głowie, chciałoby się usiąść i jak postać z filmu/ bajki/ kreskówki przemyśleć swoje życie po czym dojść do przełomowego odkrycia, znaleźć tą właściwą ścieżkę i zastanowić czemu nie szło się nią wcześniej. Odpowiedzieć na pytania:
Co chce? Czego nie?
Co potrafię? Czego nie?
Co jest dla mnie ważne? Co może poczekać?

I fakt faktem nie ma co patrzeć na innych jeśli to nie konieczne.
Wróćmy jednak do pytania z tytułu postu. Ludzie za często myślą, że skoro kilkanaście razy coś im się nie udało to znaczy, że im się nigdy nie uda. I na odwrót powtarzają te same błędy oczekując innych wyników, ale to inna kwestia.
Podobno Jezus powiedział by wybaczać innym ludziom w nieskończoność. Zapomniał dodać, że przede wszystkim należy wybaczyć sobie. Dać drugą trzecią i setną szanse. I czepiać się szczerego szczęścia kiedy już się pojawi.
Dlatego podnoszenie się jest trudne. Bo nie ma po co, bo i tak się nie uda.
Ile razy dziwiłeś się że coś Ci wyszło choć wszystkie znaki na ziemi mówiły, że się nie uda?
Podnosząc się dajesz światu znać, że dalej walczysz w być może przegranej sprawie, a przecież nie masz już siły.
Boimy się coś napisać, bo może okazać się, że zrobimy to źle. Przeczytać na głos bo będą się śmiać, będą oceniać. Bo sami się oceniamy.
Nie będę sugerowała co robić by się pozbierać, jak żyć ani nic z tych rzeczy. Każdy musi to odkryć sam i tyle. A książki pozują jak życie można przeżyć lub jak się nie powinno.

Powodzenia i no napisania.


Komentarze

  1. Świetna notka. Proponuję pytaj się każdego dnia co zrobiłam źle i jak mogę zrobić to lepiej następnym razem. Wyczuwam smutek u Ciebie. Głowa do góry i będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ładnie, szczerze, inteligentne napisane. No, akurat nie mam doła, ale jak złapie znów załamkę to chętnie przeczytam jeszcze raz ;D
    Tylko z jednym się nie zgodzę. Że Jezus nie kazał sobie samemu wybaczać. Przecież to się na okrągło toczy: mamy być dobrymi dla innych, ale nie można naprawiać świata, kiedy ma się problem z sobą. Generalnie samo istnienie sakramentu spowiedzi to nie tylko to, że Bóg, chce wybaczyć nam błędy, ale i my sami musimy je sobie wybaczyć, się z nimi pogodzić. Tak samo sentencja "kochaj bliźniego jak siebie samego". Jeżeli my wszyscy mamy siebie nienawidzić, czy sobie nie wybaczać, to jak możemy zrobić to dla drugiej osoby?
    To taka drobna uwaga.
    Pozdrawiam i sory, że dawno nie zaglądałam (muszę się poprawić)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co trzeba przeczytać ? 24 z 100

Łączna liczba wyświetleń